Pierwszą rozmowę przeprowadziliśmy w kwietniu
- telefonicznie.
Zaraz po przedstawieniu i zapytaniu czy oferta jest aktualna bardzo uprzejma pani w telefonie, reprezentująca agencję pracy tymczasowej Eres we Wrocławiu oznajmiła mi, że pracę mogę rozpocząć natychmiast. Z uwagi na kilka spraw, które musiałem załatwić umówiliśmy się na "za tydzień". Ta bardzo uprzejma pani, o nienagannej kulturze i z głosem o pięknej barwie poinformowała mnie, że mam się pojawić we Wrocławiu, a stamtąd bus firmowy zabierze mnie w miejsce docelowe
- Hradec Kralove.
W pociągu, do Wrocławia, około 9 rano, ciągle ta sama, bardzo uprzejma pani z firmy Eres zadzwoniła aby mnie poinformować, że niestety przejazd busem z Wrocławia został odwołany, a w miejsce docelowe będę się musiał dostać na własną rękę. Z uwagi na duże doświadczenie w pokonywaniu przeciwności losu zagrałem prawicowo. Po pięciu minutach zadzwonił do mnie A. Elsner, tłumacząc, że nie zdąży się pojawić we Wrocławiu gdyż coś mu wypadło. Lekko rozczarowany, uświadomiłem sobie, że jadę tyłem do kierunku jazdy, mimo iż byłem sam w przedziale. Obiecałem sobie się nie denerwować, coś jednak musiałem mu powiedzieć, gdyż po chwili zadzwoniła do mnie ponownie pani z Wrocławia, by ze zdziwieniem zapytać, dlaczego nie chcę rozmawiać z szefem.
Z szefem?
- zapytałem.
Moje wyobrażenie o szefach znacznie od rzeczywistości odbiega. Być może mam zbyt wygórowane oczekiwania. Uciąłem jednak wątek żegnając się polubownie. Z Wrocławia do miejsca docelowego podróż samochodem zajmuje około 2-3h, ja miałem jeszcze 5h przed sobą
- a później bóg wie ile jeszcze, jedno wiedziałem na pewno, czeka mnie wiele przesiadek i męcząca podróż.
Jeśli ktoś mówi, że zabierze mnie busem z Wrocławia, a później w czasie podróży zamienia go na własną rękę to ja wysiadam. Dobrze, że nie leciałem do Ameryki z przesiadką w Amsterdamie. Na początku nie wiedziałem jeszcze z kim mam do czynienia, przeczuwałem jednak, że to mitoman. Bywało się w różnych towarzystwach, ten typ tak ma. Nie spodziewałem się jednak, że A. Elsner jest Cyganem, a przez myśl mi nie przeszło, że stereotypowym. Sądziłem, że z tego się wyrasta. Na miejsce, po wszystkich przesiadkach dotarłem około godziny 22. A. Elsner wiedział, o której się tam pojawię, gdyż informowałem go na bieżąco, mimo tego zamiast chlebem i solą poczęstował mnie dodatkową godziną. W końcu przyjechało po mnie trzech młodych i wyruszyliśmy. Poinformowali mnie, że pierwszy przystanek zrobimy sobie na stacji benzynowej, na której spotkam się z jednym z szefów, Milanem Rakaš.
Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, a ja korzystając z okazji zapytałem czy mógłby mi załatwić pokój jednoosobowy na co odparł, że tak, a w zasadzie to powiedział pewnie, że mi załatwi. Dowiedziałem się również, że z uwagi na późną porę pierwszą noc przenocuję w jednej z wynajmowanych przez niego ubytowni (hotel pracowniczy), a rano podpiszemy papiery w agecnji GDS-Sylwia w Moravska Trebova skąd udamy się do Hradec Kralowe gdzie znajduje się miejsce pracy
- firma Trelleborg i moja stała ubytownia.
Następnego dnia udaliśmy się do agencji gdzie poznałem całe szefostwo osobiście, czyli A. Elsnera, dodatkowo O. Elsnera, oraz grupę pracowników w postaci dwóch panów i kilku Pań, które na Cyganki nie wyglądały. Całkiem niezła miejscówka, biurka, komputery, xero
- wyglądało to bardzo profesjonalnie, zaproponowano mi kawę.
Z biura, które było recepcją firmy wchodziło się po schodach do biura głównego, w którym znajdowała się siedziba szefów. A. Elsner, który wcześniej tłumaczył, że nie zdąży gdyż coś mu wypadło przyznał, że nie opłacało mu się jechać do Wrocławia specjalnie po mnie, podobno kilka wcześniej umówionych osób zrezygnowało z wyjazdu. W trakcie podpisywania papierów dowiedziałem się również, że GDS-Sylwia nie wpłaca pieniędzy na konto, a przekazuje je osobiście do ręki. Opcja wpłaty na konto była niemożliwa. Dostałem buty, podpisałem umowę, byłem gotowy.
Dotarliśmy na miejsce ubytowni. Duży dom, bliźniak, dwupiętrowy, którego prawą część zajmowali pracownicy. Po trzy pokoje na piętro, z czego dwa z nich okazały się być przelotowe i trzyosobowe. Jako nowy wylądowałem w tymże przelotowym, w którym nie zamykały się drzwi. Między czasie poinformowano mnie, że szefostwo organizuje kolejną ubytownię, do której zostanę przeniesiony jeśli tylko utrzymam się w pracy. Po kilku awanturach spowodowanych "czynnikiem ludzkim" w ubytowni zawitał "landlord" i kazał się wszystkim wyprowadzać, tłumacząc, że agencja nie zapłaciła za lokal i jako właściciel ma takie prawo. Spakowaliśmy się, wyszliśmy poza posesję i usiedliśmy na walizkach czekając na kolejne wytyczne. Po pół godziny zadzwonił telefon, że możemy się wprowadzić z powrotem.
Za jakiś czas zostaliśmy przeniesieni do innej ubytowni, która swoim wyglądem przypominała hostel. Pokoje trzyosobowe, w środku telewizor i lodówka. Wspólna kuchnia i łazienki na piętro, brakowało jedynie krat w oknach i stołówki. W hostelu mieszkali ludzie różnych narodowości, głównie Ukraińcy, Bułgarzy, Czesi, Słowacy i Polacy. Panowała kultura, było czysto i do zniesienia, ale o mojej obiecanej jedynce wciąż ani słowa. Mieszkałem tam około trzech tygodni, po czym zostałem przeniesiony do kolejnej ubytowni. Tym razem kamienicy, która przypominała dom.
Dzieliliśmy ją z trzema Czechami, mieliśmy wspólną kuchnię i łazienki, pod nami mieszkali Ukraińcy, a obok znajdowała się piekarnia. Miejscówka niezła, warunki nie były najgorsze, dużo przestrzeni do zagospodarowania, taras, cisza, spokój, ale to wciąż nie była moja obiecana jedynka.
Po trzech miesiącach obiecanek-cacanek poinformowałem jednego z szefów agencji i 'mistra' w Trelleborg, że niedługo kończę karierę, a z O. Elsnerem dogadałem się, że GDS-Sylwia prześle mi ostatnią wypłatę na konto. O. Elsner zgodził się na wypłatę na konto, jakby to było normalne, a przecież nie było takiej opcji jak zaczynałem pracę. Minęły jednak trzy miesiące więc nie drążyłem tematu.
Podczas współpracy z GDS-Sylwia i Trelleborg miały miejsce różne dziwne historie. Po dwóch miesiącach agencja przesunęła sobie termin wypłaty o dziesięć dni bez żadnych pytań ani aneksów do umowy. Zabierali mi 50% bonusów, które otrzymywałem za wszystkie przepracowane dni w miesiącu. Serwowali zaliczki według własnego uznania, zaniżali wartości i przeciągali terminy. Oszukiwali na czym się dało, o wszystko trzeba się było upominać. Agencja karała pracowników tzw.'pokutą' za opuszczenie dnia pracy, a przed pracą i po sprawdzali ludzi alkomatem, nie zawsze ale często. Ponadto, w umowie jest zawarta klauzula, o karze grzywny w wysokości 100.000 czeskich koron za zniesławienie agencji.
Było tego wiele ale będę powoli kończył bo to się głupie robi.
W Trelleborg zaproponowano mi stałą pracę ale wróciłem do Polski, pieniądze niestety nie. Zadzwoniłem więc do agencji Eres we Wrocławiu, a bardzo uprzejma pani w telefonie poinformowała mnie, że jest na urlopie i muszę się kontaktować z szefem. Skontaktowałem się więc z A. Elsnerem, który oznajmił, że nie mogą mi przesłać pieniędzy na konto ponieważ to niezgodne z umową. Zaproponowałem więc, żeby mi wysłali dokument, upoważnienie, które podpiszę i im odeślę, aby nie tracić czasu i pieniędzy na kolejną podróż, dodałem, żeby sobie policzyli 500 czeskich koron za tę usługę. A. Elsner powiedział mi, że nie ma czasu na takie rzeczy i odłożył słuchawkę. Próbowałem się z nim skontaktować wiele razy ale nie odbierał telefonu, a bardzo uprzejma pani z agencji Eres we Wrocławiu telefon wyłączyła. Wysłałem więc A. Elsnerowi wiadomość tekstową, że w przyszłym tygodniu przyjadę po pieniądze, i tak też zrobiłem.
Dn. 10.09.2019 o godzinie 22:25 wsiadłem do pociągu, tym razem przez Katowice. W Katowicach dowiedziałem się, że na trasie do Moravska Trebowa nie kursują pociągli regionalne jak ma to miejsce we Wrocławiu, a bilet na pociąg międzynarodowy kosztuje bagatela 170zł (z Wrocławia około 40zł). Po 5 minutach szukania urocza pani kasjerka znalazła jednak połączenie za połowę ceny. Do biura GDS-Sylwia dotarłem około 11 rano, po czym dowiedziałem się, od A. Elsnera, że moja wiadomość nie doszła, szefa ani pieniędzy nie ma, a ja muszę poczekać do wieczora.
Po ciężkich negocjacjach udało mi się jednak podpisać wszystkie brakujące dokumenty kończące współpracę oraz te umożliwiające wpłatę należności na konto, po czym wróciłem do Polski. Pieniądze jednak nie doszły. Wtedy dopiero uświadomiłem sobie, że trafiłem na zawodowych oszustów. Jak się okazało jednego z największych czeskich gangsterów medialnych
- ale wstyd.
Podobno, od 2007 do 2012 wyłudzili od ludzi 35 mln. czk, za co groziło im 10 lat więzienia, ale sąd ich wypuścił.
Link 1: Novinky čtvrtek 12. července 2012, 14:34 - Brno
Nabízeli výnosný obchod s nemovitostmi, důvěřivce obrali o milióny
Pod záminkou úžasného zhodnocení dokázala podle obžaloby vylákat pětice mužů od lidí ve dvou desítkách případů 35 miliónů korun. Ve čtvrtek se údajní podvodníci Milan a Ludvík Rakašovi, Karel Šálý, Ugo Dibiáš a Jiří Titz začali zpovídat před brněnským Krajským soudem.
„Nejpozději na přelomu let 2006 a 2007 obžalovaní vymysleli legendu, podle které mohli vylákat peníze od lidí. Dohodli se mezi sebou, měli předem dohodnutou dělbu úkolů. Legenda spočívala v tom, že nabízeli vysokého zhodnocení peněz díky investicím do nemovitostí na území bývalé Jugoslávie. Když se poškození začali domáhat svých peněz zpátky, sjednávali si s nimi schůzky v brněnských obchodních centrech, kam si s sebou dovedli například falešného majitele developerské firmy nebo falešnou notářku,“ prohlásil státní zástupce.
Podle žalobce obžalovaní i přes naléhání stále nervóznějších investorů oddalovali vrácení peněz. Ty totiž ani vrátit podle obžaloby nemohli, protože je použili pro vlastní potřebu. „Věděli, že peníze ani nemají šanci vrátit, vzhledem k tomu, jak s nimi naložili a vzhledem k jejich majetkovým poměrům,“ dodal státní zástupce.
Od důvěřivců si měli přijít na částky od několika set tisíc korun až po devět miliónů. Jeden z poškozených měl například pod vidinou nejlepšího obchodu života údajným podvodníkům poskytnout 1,2 miliónu, za což měl mít slíbeno zhodnocení v krátké době na 5 miliónů.
Obžalovaní chtějí z vazby domů, budou poctivě pracovat
Údajní tvůrci legendy úžasného zbohatnutí Milan a Ludvík Rakašovi před soudem odmítli vypovídat a jen poprosili senát v čele s Michaelem Vrtkem, aby je pustil z vazby domů. Prý budou sekat latinu, poctivě pracovat a těšit se z času stráveného se svými rodinami. Další z obžalovaných Dobiáš zase tvrdil, že obvinění je vykonstruované, skutečně prý věřil, že nadělají velké zisky na Balkáně. „Nikdy jsem se s nikým nedomlouval, že bychom vylákali nějaké peníze. Je pravda, že jsem nějaké investice převzal, ale dal jsem za to směnku a upozornil jsem, že nedisponuji žádným majetkem,“ prohlásil Dobiáš.
Mužům nyní hrozí až deset let za mřížemi.
Link 2: Brnensky Denik 12.7.2012
Slibovali lidem miliony na investici do pozemků. Teď jim hrozí 10 let vězení.
Brno - Dejte nám své úspory, my je investujeme do pozemků ve státech bývalé Jugoslávie a pak vám vrátíme mnohem víc peněz. To naslibovala víc než desítce podnikatelů z Brna pětice mužů obžalovaných z podvodu. Vybrala skoro sedmatřicet milionů korun. Kvůli tomu, že je muži nevrátili, stanuli ve čtvrtek před Krajským soudem v Brně. Všem hrozí až desetileté vězení.
Jak vydělat, vymyslel podle obžaloby devětatřicetiletý Milan Rakaš s o šest let starším Ludvíkem Rakašem. „Opatřili si potřebné listiny a domluvili se s ostatními obžalovanými. Peníze vybíral šedesátiletý Jiří Titz nebo šestapadesátiletý Ugo Dobiáš. Poškozeným slibovali vysoké zhodnocení investic do nemovitostí nebo po nich chtěli peníze na potřebné poplatky u notáře," konstatoval státní zástupce Milan Richter.
Za vydané peníze muži vystavili domnělým klientům směnky. „Scházeli se s nimi v Brně, jiných městech České republiky a dokonce i ve Slovinsku. Na některých setkáních se pátý obžalovaný třiačtyřicetiletý Karel Šálý vydával za majitele stavební firmy, která se na projektu v bývalé Jugoslávii podílí," uvedl Richter.
Schůzek se podle obžaloby účastnila i zatím neznámá žena, která tvrdila, že je notářka. „Když chtěli poškození peníze zpět, pětice to oddalovala a vystavovala další směnky. Už v té době ale všichni věděli, že peníze nikdy nevrátí. Použili je pro vlastní potřebu," dodal Richter.
Čtyři obžalovaní odmítli vypovídat. Na víc než dvě hodiny si ale vzal řeč u svědeckého pultu Dobiáš. „O možných investicích jsem se dozvěděl od Milana Rakeše. Tvrdil mi, že je v Jugoslávii možné levně nakoupit pozemky a po změně územního plánu je mnohem dráž prodat. Nabídl mi spoluúčast. Já měl tehdy dost našetřeno z podnikání. Postupně jsem mu dal skoro deset milionů," vypověděl Dobiáš.
Do obchodu se podle něj později přidali i další tři obžalovaní. „Vybrané peníze jsem předával jednomu z Rakešů nebo našemu kontaktu ve Slovinsku Markovi Miloševičovi. Sám jsem viděl dokumenty a fotografie dokazující, že vše dobře funguje. Nikomu jsme neslibovali, že budou peníze hned. Myslím, že bychom na tom ještě mohli vydělat," prohlásil Dobiáš.
Postupem let začali být ale lidé, kteří do obchodu investovali miliony, nervózní a chtěli po něm peníze zpět. „Pár milionů jsem vrátil. Investice mě úplně zruinovala," řekl Dobiáš.
Upozornil, že ale rozhodně nevybral tolik peněz, kolik je uvedeno v obžalobě. „Některé poškozené vůbec neznám. Jiní nárokují směnky, na kterých je napsaná mnohem vyšší částka, než jsem skutečně od nich vybral. Donutili mě k tomu, protože jsem jim neměl čím ručit. Někteří z nich se dokonce jednání v zahraničí účastnili aktivněji než já," hájil se Dobiáš.
Jeho obhájce Miloslav Vlček proto naznačil, že není úplně jasné, kdo přesně je v procesu poškozený. „Soud by se na to měl pořádně podívat," uvedl Vlček. Kdy padne rozhodnutí ještě není vůbec jasné. Soud má v polovině července v plánu vyslechnout ve Slovinsku tajemného Miloševiče, o kterém mluvil Dobiáš. Na konci měsíce pak před soudem stanou první svědci.
Autor: Zuzana Valíková
Foto: Lubomír Stehlík
Tym razem dla pewności, że wiadomość dotrze do celu, do zainteresowanych, czyli siedziby głównej i oddziału w Czechach firmy Trelleborg oraz pięciu pracowników GDS-Sylwia, w tym A. Elsnera, wysłałem wiadomość mailową, z prośbą o wyjaśnienie całej sytuacji i zwrot należności w ciągu tygodnia. Dołączyłem ww linki i dodałem, że jeśli sytuacja się nie wyjaśni, a pieniądze nie pojawią na koncie to podzielę się historią z mediami społecznościowymi.
A. Elsner z GDS-Sylwia dn. 9.10.2018 odpowiedział , cyt.: "odeszliście z pracy bez uzasadnienia i bez uprzedzenia, co spowodowało wiele problemów w Trelleborgu, ponieważ nie chcom zatrudniać większej liczby naszych pracowników i nie załatwiono wszystkich formalności, dotrzecie w dniu 8.11.2018 w naszej siedzibie w Moravská Třebová i zabierz ze sobą wszystko, co otrzymałeś od nas (odzież robocza, buty, pomoce). W dniu 8.11.2018 otrzymasz zapłatę pieniężną w gotówce na podstawie podpisanej umowy o pracę. Jeśli masz zamiar zagrozić komuś tak jak ty, zostaniesz przekazany czeskiej policji. Milan Rakas jest tylko pracownikiem naszej firmy, a nie właścicielem."
(Trelleborg dn. 10.10.2019 odpowiedział, że A. Elsner tłumaczył sytuację w powyższy sposób.)
Bądź tu mądry i pisz wiersze
- nie będę ich rozbijał, na czynniki pierwsze.
Połowa danych jest w internecie, a druga pod dywanem czeskiego sądu najwyższego i policji. Termin upłyną, panowie podjęli decyzję, jeńców nie biorę.
Podsumowując: Moje odejście z Trelleborg, które zatrudnia 23.000 ludzi na całym świecie spowodowało wiele problemów, przez co teraz nie chcą zatrudniać ludzi z GDS-Sylwia. Mimo iż pojawiłem się w biurze GDS-Sylwia by dopełnić wszystkich brakujących formalności i podpisałem upoważnienie umożliwiające wypłatę należności z tytułu wynagrodzenia na konto A. Elsner żąda ode mnie ponownego pojawienia się w agencji za miesiąc by odebrać pieniądze do ręki.
Na dzień dzisiejszy agencja pracy GDS-Sylwia z siedzibą w Moravska Trebova, ogłaszająca się we Wrocławiu wyłudziła ode mnie około 25 tys. czeskich koron + opłaty manipulacyjne.
- nie polecam, aczkolwiek za polecenie pracownika O. Elsner obiecał 1000 czk
- oddam za koniak, jeśli dotrzyma słowa.
Tutaj koło się zamyka.
Piszę na facebooku gdyż mój blog został usunięty, omyłkowo przez administratorów darmowego serwera, a danych nie da się odzyskać. Mam kopię ale bez kilku ostatnich postów. Podobno w internecie nic nie ginie także pozostaje czekać aż ktoś łaskawie mi to podrzuci. Na darmowym serwerze już niczego nie stawiam.
Ps: Gdybym znikną, a między czasie odkryliby lek na Raka to nie mam z tym nic wspólnego.
Na pogrzebie bez tulipanów. Na razie.
* FOTO: Petr Kozelka