Być może żyli w świecie obiecanym, lecz nieprawdziwym. Być może męczyli się zbyt długo tylko po to by przedłużyć szczęście swoich bliskich, z nadzieją, że coś się polepszy. Być może nie wytrzymali presji życia w kłamstwie, na które się zgodzili, gdyż ich wybór ograniczał się jedynie do kłamstwa. Ale przecież wybory są co cztery lata, a nic się nie zmienia, a ci sami wciąż odbierają sobie życie, gdyż rządzą ci sami. Ci sami chorują na raka, są żebrakami, sierotami, wygnańcami, uchodźcami i ci sami są prezydentami, którym uginają się nogi, i też przez tych samych, którzy są nieugięci. A prezesami są ci, którzy nie mają nic do stracenia, już nic. I niczego ich to nie nauczyło. Brną w coś czego nie rozumieją, a być może rozumieją, ale nie mogą ustąpić? Nie mogą ponieważ władza nie leży w ich rękach, władza leży w rękach ludu, który ma na rękach krew jednostek oddanych Bogu. Ciemny to lud, który wierzy w jednego, a władzę oddaje większości. Ciemny i słaby, złożony z jednostek, przez które silni odbierają sobie życie. Tak właśnie widzę demokrację, system stworzony przez słabych dla słabych, by jedni i drudzy mogli się odnaleźć. A mocni niech giną, w końcu mogliby naprawić świat, w którym władza mogłaby być nikomu do szczęścia niepotrzebna. Tylko co robiłby człowiek, któremu przyszłoby żyć 600 lat jeśli ma problemy z dożyciem 60?
- Wszystko by zwiedził, wszystko by poznał, wszystkiego by doświadczył.
- Bez sensu?
Cóż, wysokie podatki też są bez sensu, a wszyscy je płacą. Powiedzmy.
- Więc po co to wszystko?
Ano dla mnie na przykład, bym się teraz nie nudził, mam chwilkę to sobie pomarzę i pomażę.
Jedne co mi nie daje spokoju to poniedziałek.
Przecież niedziela jest pierwszym dniem tygodnia.
W Koranie dzień nie zawsze jest traktowany dosłownie; sura 70 wers 4 sugeruje, że dzień może być erą trwającą 50 000 lat, to ja sobotę poproszę.